Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak wiemy, nie posiadał nigdy własnych pieniędzy. — Zagraj w ruletkę! Będę musiała porozumieć się z kimś w dość ważnym interesie.
— Z Monsley‘em? — syknął, spostrzegłszy kieru nek wzroku Tamary i zauważywszy również zdala wy soką postać Anglika.
— Może i z nim!
— Pragniesz od niego pożyczyć pieniądze?
— Monsley i pożyczka! — wyrwał się jej szcze ry okrzyk. — Ostatni to człowiek, do którego zwró ciłabym się z podobną propozycją. O co innego mi cho dzi.
— Wolno wiedzieć o co? — szarpnęła nim zaz drość, gdyż przypomniał sobie wczorajsze zachowanie tego tajemniczego znajomego Tamary.
— Za długo mówić...
— Nie lubię tego Anglika!....
— Nie nudź! Lepiej graj i postaraj się wygrać jak najwięcej! — zażartowała. — Przecież tak pragnąłeś zagrać w ruletkę!
Nie czekając na jego odpowiedź odeszła i wnet spostrzegł, jak kłaniał się przed nią Monsley, znajdu jący się przy jednym z dalszych stolików i całował jej rękę.
— Wstrętna małpa w monoklu! — pomyślał z nie nawiścią, choć sam sobie nie umiał wytłumaczyć, przyczyny tej nienawiści — Jaki może mieć interes do niego? Naprawdę, poczynam odgrywać głupią rolę.
Nie mógł jednak, podążyć za Tamarą, nie narażając się na jej niezadowolenie. To też, tylko z gnie wem zagryzł wargi, poprzestając na obserwowaniu zda la rozmawiającej pary. Ale, cóż mógł wywnioskować z podobnej obserwacji, gdy nie słyszał słów? Oddali li się od stołu w głąb sali, jakby pragnęli istotnie roz