komicie znała nędzę tego życia i przez to wszystko sama przeszła. Znała głębię, leżącą pomiędzy pozorną świetnością a istotną biedą tych egzystencyj. Znała i wyczekiwanie na „gościa”, niby na łakomą zdobycz i rozczarowania i wieczne zatargi z policją i konszachty z kelnerami drugorzędnych spelunek i długi u różnych lichwiarzy i właścicielek podejrzanych domów i tyranję kochanków, wyciągających od dziewczyn ostatni grosz pod pozorem rzekomej opieki czy też rychłego ożenku. Choć sprytniejsza od innych, dobrze świadoma była owego „szczęścia” i dlatego chwilami tak nienawidziła ludzi. Na życie podobne nie zgodziłaby się więcej nigdy. Lecz teraz wszak co innego, tylko...
— Ty karjerę zrobiłaś, — prawiła przyjaciółką — I gdzie go złapałaś? Mówili, że jesteś bufetową u Wawrzona. Tam takiego pana spotkać trudno...
— Ot, przypadkiem... — mruknęła, nie chcąc koleżanki wtajemniczać w szczegóły znajomości z Doriałowiczem.
— Stary, młody?
— Starszy pan, ale bardzo elegancki, może się jeszcze podobać...
— Stary lepszy, — z przekonaniem oświadczyła panna Lola. — A bardzo cię kocha?
— Naturalnie!
W ostatnim wykrzykniku nie zabrzmiało tyle przekonania, ile zabrzmieć było powinno, i owo „naturalnie” wymówiła Mańka jakoś bez wielkiego przekonania. Przyjaciółka poruszyła mimowoli zagadnienie, które dręczyło ją od paru dni. Czy kochał ją Doriałowicz i jakie były względem niej jego zamiary? Choć wynajął luksusowe mieszkanie, choć odział ją od stóp do głowy, nie szczędząc pieniędzy, postępował dziwnie... Naprawdę był jej opiekunem, a nie kochankiem i po dwutygodnio-