Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wej znajomości nie łączył ich bliższy stosunek. Tego nie mogła pojąć Mańka. Nie bolała na tem szczególnie, będąc daleką od „rozmiłowania się” w starszym panu, który śmiało mógł uchodzić za jej rodzica. Ale postępowanie podobne napawało ją pewnym lękiem o przyszłość, jak i niejakim lękiem napawała sama osoba dyrektora. Ten, napozór, spełniając wszystkie zachcianki, nie darzył jej jednak serdeczniejszem słowem, nie dawał się wyciągnąć na szczerszą rozmowę. Przychodząc codziennie na chwil parę, zapytywał, czy jej czego nie brak, poczem znikał, zimny, oschły, rzekłbyś, obojętny. Doprawdy, zastanawiające... W platoniczne uczucia niezbyt wierzyła Mańka, wiedząc, że zmysłami trzyma się mężczyzn. Czego on właściwie chciał, jeśli nie pociągała go jej uroda? Opiekować się, jak ojciec córką? W takim razie, lepszą mógł sobie wyszukać pupilkę, bo o przeszłości Mańki coś niecoś musiał słyszeć, lub się domyślać. Nie wyglądał na takiego, który wyszukuje „przybrane córki” nad rynsztokiem... A może tylko starszy pan, chcąc podrażnić zblazowane podniebienie, wyrafinowanie przygotowywał potrawę?...
Panna Lola nie zwróciła uwagi na milczenie przyjaciółki i plotła dalej, ćmiąc namiętnie papierosa za papierosem:
— Co, jak głupia pytam, czy cię kocha... Pewnie kocha, jak ciebie tak oporządził i obsprawił... Wielki los na loterji wygrałaś, Mańka... Bo to nawet ze starymi panami trzeba być bardzo ostrożną.
— Jakto? — zapytała, nie rozumiejąc, co przyjaciółka chce przez to powiedzieć.

— Nie o tobie gadam, bo twój ze wszystkiego widać, człowiek uczciwy... Ale jest tu jedna taka banda w Warszawie, co dziewczynom złote góry obiecuje, a potem wywozi...

36