Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musisz mi ustąpić! Obiecuję, że nie będę nudziła więcej...
— Cóż to za kaprys?
— Nie wytrzymam! Muszę zobaczyć walizkę!.. — prosiła tonem rozkapryszonego dziecka.
Otocki prawie roześmiał się głośno. Jakże dziwnie umiała się ona zmieniać. Teraz nie przypomina już wczorajszej dumnej królowej, ani wyuzdanej zalotnicy, która spoczywała w rozkosznie niedbałej pozie na otomanie, przed chwilą. Niby młoda, zaciekawiona dziewczyna, posłyszawszy o tajemniczym kufereczku, napiera się, aby choć zdala go ujrzeć... Jeśli tylko tego pragnie... Doskonale...
— Chodźmy! — zawołał, wiodąc Verę nieco podstępnie do swej sypialni.
Zbliżył się do szafy i wyjąwszy kluczyk z kieszeni, otworzył ją. Na dolnej półce wśród bielizny tworzyła sporą żółtą plamę — walizka.
— Zadowolona jesteś?
Błysk triumfu zamigotał nieuchwytnie w wielkich oczach Very.
Wnet jednak postarała się go ukryć...
— Ach, to ona...
Sięgnął po walizkę i uniósł do góry.
— Wcale nawet nie ciężka...
— Nie ciężka?
— Przekonaj się sama...
Dotknęła paluszkami tajemniczej żółtej torby. Wodziła po niej przez chwilę z zafrasowaną minką.
— Ciekawe, co zawiera... Dokumenty? Kosztowności? Pieniądze?

— Wiem tyleż, co i ty...

100