Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest znakomicie schowana!... Proszę się nie niepokoić...
— Doskonale...
— A kiedyż zamierza pani zgłosić się po nią?
— Może jutro... pojutrze.
— Jutro? Pojutrze?
— Tak! Wtedy wszystko wyjaśnię...
— Rozumiem...
— Teraz dłużej rozmawiać mi ciężko!... Zresztą wiem, co chciałam wiedzieć. Muszę już pana pożegnać... lecz rychło się zobaczymy... Do widzenia....
— Oczekuję, niecierpliwie.
Kiedy Otocki odłożył słuchawkę, spostrzegł, iż opiera się się prawie o niego Vera. Policzki jej płonęły, oczy błyszczały, a usta krzywił gniewny wyraz.
— Z kim rozmawiałeś? — rzuciła krótko.
— Ot... jedna znajoma...
— I ty w takiej chwili śmiesz rozprawiać... przez telefon?...
Pochwyciwszy za sznur od kontaktu, szarpnęła go gwałtownie i rzuciła na podłogę.
— Ot, co powinieneś był zrobić...
— Kiedy... naprawdę... zgłupiałem... — począł się niezręcznie uniewinniać.
Ale pani Vera indagowała coraz gwałtowniej.
— To twoja kochanka?
— Ależ....
— Nie kłam!... Kochanka?
— Przysięgam...

— Więc, kto?

95