Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie troszcz się! Pozostaw mnie resztę!
Tegoż wieczora, o godzinie dziewiątej, zameldowano hrabinie de Musset, iż jakaś dama zawoalowana oczekuje na nią na dole, przed domem w karecie i w sprawie niecierpiącej zwłoki, pragnie się porozumieć. Zaintrygowana hrabina zeszła i w karecie ujrzała... George Sand.
— Pani, błagała, nie sprzeciwiaj się naszym zamiarom! Może to co czynię, nie zgadza się ze zwykłą moralnością mieszczańską, lecz pani jako matka poety winna być wyższa nad przesądy...
— Doprawdy... nie wiem... mówiła zmieszana hrabina tak niespodziewanym, bezpośrednim atakiem.
— Myślę wyłącznie tylko o Alfredzie! Wszak pani również niestety wie, że ma pociąg do wina, nie zawsze otacza się dobrem towarzystwem. Wyrwałam go z tego! Odkąd mnie poznał jest inny!... Uzdrowię i przemienię kompletnie!...
— Oby ci się to udało, moje drogie dziecko! wyszeptała wzruszona matka.
— Musi się udać! Zwrócę go jako silnego człowieka i chlubę kraju! Ze mną będzie pracował! Czy mogę liczyć, że nie będzie przeszkód?
— Zgadzam się, ale tylko pod tym warunkiem... Proszę pamiętać, że zaciąga pani zarówno