Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nież w gruncie miał już dość. I jego zmorzył trunek. Patrząc na Irmę nieco filuternie i unosząc kieliszek swój do góry, wyrzekł:
— Wielki to honor... wielka cześć... dla nas... że taka dama... taka ardyzdka... nie pogardziła naszom kompanją.... Ale...
— Ale?
— Na jednym wózku jedziem.... Możem być pod wozem i na wozie...
— Co pan chce przez to powiedzieć? — przerwała, nie rozumiejąc dokąd on zmierza.
— Ano.... Tylko bez obrazy.... Ugościła nas panienka... Trochę się zabawilim.... Kolega zmęczony zasnął... I nam pora wypocząć...
— Myślę, że krótka drzemka znakomicie zrobi...
— Rychtyk! Ale na koniec, żeby frajda była kompletna, chciałbym się z panienką pocałować...
Irma mało głośno nie krzyknęła na tę propozycję. Na coś podobnego najmniej była przygotowana.
Tymczasem „Malowany“ powstał z miejsca i chwiejnym krokiem zbliżał się ku niej. Już chciała nań ostro krzyknąć, lub odtrącić pijanego, gdy wtem....
Wtem wzrok jej padł na błyszczący przedmiot, jaki wystawał mu z bocznej kieszeni...
Browning...
— Ależ owszem! Chętnie się zgadzam na pocałunek — odrzekła, tłumiąc radosne drżenie — Ma pan rację jesteśmy towarzyszami i powinien panować wśród nas braterski stosunek...
— Morowa kobita!
Pierwsza wyciągnęła doń usta. Podczas gdy on dotknął ich z początku nieśmiało, umyślnie prze-

212