Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uda się napewno!... Niema obawy... Niestety już odejść muszę...
Umyślnie głośno zamknęła drzwi i weszła z powrotem do kuchenki.
— Cóż żokiej? — zadał pytanie „Malowany“, podczas, gdy jego towarzysz był zajęty napełnianiem kieliszków.
— Umarł! — oświadczyła krótko.
— Tyż umarł? — zadziwił się — Dobrze przewidziała panienka! A to ci, cholernie mocny narkotyk, ma szef...
— Tak! Za silne zastosował dawki...
— Wi, co robi! Mądry człowiek! Ot, teraz możem się zabawić spokojnie!
— Oczywiście...
Obecnie do pijaństwa nie trzeba było ich namawiać. Szybko poszły kolejki jedna za drugą — a serce Irmy poruszało się radośnie. Mocny trunek — whisky, — do którego nie przywykli, a który pili, niczem wodę, — prędko i niezawodnie jął wywierać zamierzony skutek. Zresztą trafił on już na dobry podkład.
Niebawem zaiskrzyły się oczy, rozwiązały języki i wysłuchiwać musiała Irma opowieści o różnych przygodach. Każdy bowiem przestępca lubi się swemi czynami chełpić przy wódce.
Rychło jednak, w miarę coraz częstszych „kielonków“ opowiadania stawały się mniej zrozumiałe, chaotyczne, wreszcie przeszły w pijacki bełkot, a niższy z drabów — rudy — w pewnym momencie opuścił głowę na rękę i tak przy stole zasnął.
— Wykończyłam jednego — z triumfem pomyślała Irma — pozostaje drugi...
Lecz „Malowany“ choć trzymał się lepiej, rów-

211