Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zajrzę zresztą do umarlaków... Drugi pewnie już nie dycha....
Umyślnie przybierała brutalny i prostacki ton. Jej taktyka odniosła zamierzony skutek. „Malowany“, podrapawszy się za uchem, oświadczył niby od niechcenia:
— Ano... jak tego wiskego butelka... może być i butelka! Choć my o to nie stoim!.. Ino tak bez tronku czas się dłuży... A do trupków, niech panienka zajrzy, spokojniejsi będziem...
Tej prośby Irmie nie potrzeba było dwa razy powtarzać. Pospieszywszy najprzód do gabineciku, przyniosła z tamtąd dużą flaszkę zagranicznej wódki i postawiła ją na stole, aby w czasie jej nieobecności towarzysze mieli czem się zająć.
Później pochwyciwszy parę butersznytów i ukrywszy je zręcznie, skierowała się do pokoju, w którym znajdował się Grot, po drodze wykręcając głowę, aby nie spoglądać na zwłoki Uszyckiego.
Grot leżał nieruchomo, oczy miał zamknięte, znakomicie odgrywał swą rolę — mocno uśpionego człowieka.
— To ja! — szepnęła, kładąc obok Grota przekąski — Wpadłam tylko na chwilę.. Przyniosłam jedzenie...
— Jak idzie? — zapytał równie cicho, prawie nie poruszając wargami.
— Wszystko na dobrej drodze! Jeszcze się nie popili, ale to prędko nastąpi... Najdalej za pół godziny... godzinę... Bądź cierpliwy...
— Czy nie mają podejrzeń?
— Najmniejszych!
— Ach! Oby się udało! — westchnął z jakąś zadumą.

210