Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niejsi teraz już gracze na następną kartę postawili ledwie trzy tysiące.
Dał ją chętnie, kurczowo przytrzymując ręką, pozostałą sumę — zbawienie. Dał i wygrał. Później wygrał jeszcze dwie karty, a spadł dopiero z przy następnej. Gdy obliczył — wygrana wynosiła trzydzieści tysięcy...
Uratowany! „Magnus“ uratowany!...
Chętnie zapłacił dużą „kaniotę“ gospodarzowi klubiku i powstał z miejsca. Mało go obchodziły, dobiegające zewsząd wykrzykniki:
— Ależ szczęściarz ten Grot...
— W karty mu tylko grać, a nie na koniach jeździć!... Toć złapał całą fortunę. Dajże pan się nam odegrać... Siadaj jeszcze...
Dalsza gra nie leżała w zamiarach Grota...
— Chętnie innym razem, panowie! — oświadczył, chcąc zachować pozory. — Dziś naprawdę jestem zmęczony....
I nie uważając na zawistne spojrzenia, skłoniwszy się, wyszedł do przedpokoju. Tam dopędził go Maliński.
— Jasiu! — mamrotał poufale. — Dobrze robisz, że uciekasz. Ja zostanę... Tylko...
Grot zrozumiał i wsunął mu do ręki spory zwitek banknotów.
— Baw się... baw... Maliński! — zawołał wesołym tonem. — Zdaje się dałem ci tysiąc!... Lepiej byś zrobił, żebyś wyszedł ze mną, ale skoro chcesz pozostać...
— Zaraz wyjdę! — mruknął Maliński, ale prędko uciekł z pieniędzmi do pokoju, gdzie odbywała

144