Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę!
Oznaczało, to że pragnie dobrać kartę. Grot wyciągnął ją z maszynki i otworzył. Była to szóstka.
Skoro przeciwnicy kupili szóstkę, posiadali mocne karty, znacznie silniejsze, niźli jego czwórka. I on z kolei musiał kupować. Wyciągnął kartę, spojrzał i zbladł. Kupił siódemkę treflową.
Zleś przepowiedziała Tino! — szepnął. Czwórka i siódemka tworzyły razem jeden punkt. Wszelka nadzieja stracona. Przegrał.
— Mam oko! — wyrzekł, ochrypłym z podniecenia głosem.
— Bardzo dobre! — odezwał się główny gracz, niemniej blady, niżli Grot — lepiej od nas kupione...
— Niemożebne...
Przeciwnicy do czwórci dokupili szóstkę, co tworzyło t. zw. „baka“, nie stanowiąc, ani jednego punktu. Wygrał jednym punktem.
Grot ciężko westchnął i dopiero poczuł, że z czoła spływają mu krople potu.
Stał się niemal cud... zdaleka radośnie śmiała się Tina...
W pokoju powstał gwar zmieszanych głosów. Jedni głośno wykrzykiwali, podziwiając niezwykłe szczęście bankiera, inni złorzeczyli sobie, iż licząc na wygranę, zbyt wielkie poczynili stawki.
— Spłukałeś wszystkich! — szepnął Maliński — Ależ szczęście wygrać na oko! Do czwórki... Ty siódemkę... oni szóstkę... Niebywałe!... Teraz zapytaj, co pokryją... Pewnie nie wiele, bo są speszeni... Jak niewiele, daj dla przyzwoitości... a z resztą w nogi...
Tak samo zamierzał postąpić Grot, a przewidywania Malińskiego spełniły się całkowicie. Ostroż-

143