Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tysięcy! Jego pieniądze! Ale... Jeśli chodziło tylko o Grota, był to dlań niemal cały mająteczek! Lecz „Magnus“? Jeszcze nie wykupi „Magnusa“..
Z dziką jakąś determinacją wypowiedział:
— Daję dalej!...
Wypowiedział i w tejże sekundzie przestraszył się własnego postanowienia. Czyż nie lepiej uciec było z podobną sumą i drobniejszemi stawkami kusić się o dalszą wygraną. Lecz cofnąć się już zbyt późno. Gracze jakby oczekując tylko na ten sygnał, jęli gwałtownie na stół rzucać stawki. Dotychczas wszystko krył Bejzeman, uniemożliwiając innym grę — a szósta karta, jaką ciągnął już Grot, zwiększyła ich nadzieję na zwycięstwo. Maliński z rozpaczą załamał ręce.
— Wiązaćby takiego warjata trzeba! Trzynaście tysięcy!... Co on wyrabia? Toć na pewno przegra....
Grot już cofnąć się nie mógł. A kiedy powoli dawał karty, najprzód dla przeciwników jedną, potem sobie jedną, a później znów po jednej — wydało mu się, że widzi gdzieś we mgle Tinę Świtomirską i... „Magnusa“. Lecz Tina nie miała twarzy zmartwionej, uśmiechała się jakby radośnie, z zachętą...
— Czyżby przeczucie?...
Zerknął do swych kart. Czwórka pik i dama karo. Razem cztery. Sekunda niepokoju, ale przeciwnicy nie otworzyli abatażu. Więc jeszcze są szanse. Gracz, który najgrubszą postawił stawkę i wobec tego wedle zwyczaju, trzymał kartę w ręce i decydował o przykupie z namysłem wymówił:

142