Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

życia“ z żokiejem chodziło, ale o coś innego, w czem i Uszycki musiał być zainteresowany. Ale o co?
Podziwiał spostrzegawczość panny Tiny. Ona swą myśl snuła dalej:
— Ponieważ nie mają oni z Ciemniowskim nic wspólnego, właśnie zaciekawia mnie, dlaczego im o tę przegranę chodziło... Zaciekawia i niepokoi...
— Niepokoi?
— Bo obawiam się, że wypłynie na wierzch jeszcze jakaś dla nas niemiła sprawa...
— Ale jaka?
— Właśnie, że nie wiem, a Uszycki nie zdradził się, ani słówkiem... Ale... Czy „Magnus“ zdrów- Czy nie odbił się na nim ów narkotyk?
— Na szczęście narkotyk działał widocznie chwilowo i nie odbił się na zdrowiu konia... Forma „Magnusa“ nic nie pozostawia do życzenia...
— Wygramy „Derby“?
Niewątpiwie! Tembardziej, że żaden z niepowołanych „przyjaciół“ nie będzie miał do niego dostępu!... Choć obecnie nie obawiam się nowych zakusów, sam sypiam w stajni i nikomu nie dam się zbliżyć do konia...
— Nawet... mnie?
Żart hrabianki ożywił rozmowę. Żokiej rozchmurzył się.
— Et... Pani chyba nie jest „demonem wyścigów“?
— Kto wie!...
Roześmieli się oboje, a był to chyba pierwszy objaw wesołości ze strony panny Tiny, od czasu tragicznego wypadku.
— Wygramy więc „Derby“ — rzekła — i sądzę, nic nam nareszcie nie grozi. To rodzaj re-

115