Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dość! Skończyliśmy! Zapewne jutro hrabia resztę dopowie...
— Ostrzegam...
— Pan ostrzega? Znakomite!
— Tak.....
— Proszę się w tej chwili wynosić! Nie przywykłem prowadzić długich rozpraw ze służbą stajenną!
— Ze służbą stajenną? Ach ty...
Grot był znakomitym jeźdzcem, ale miał wadę jedną. Niezbyt umiał nad sobą panować, szczególniej gdy był podniecony do ostatecznych granic...
To też pięść jego zakreśliła łuk, monokl wyleciał z oka Uszyckiego, sam zaś on, zatoczywszy się o parę kroków, z wielkim łoskotem upadł na podłogę, a z rozbitego nosa cienką strugą jęła się sączyć krew.
Wszystko to nastąpiło tak szybko, iż nawet nie miał czasu cofnąć się przed ciosem, a leżąc teraz z przestrachem spoglądał na rozłoszczonego żokieja.
— Masz błaźnie pamiątkę! — wrzasnął ten, pochylając się nad baronem i wymachując mu nadal pięścią przed nosem, jakby się szykował do powtórnego uderzenia — masz odemnie pamiątkę! A na drugi raz nie obrzucaj błotem niewinnych ludzi! Toś ty naciągał i pchał Świtomirskiego, ileś mógł, w brudy!... Możeś i ty maczał ręce w przegranej „Magnusa“, a Irma była godną wspólniczką?... Nie lękam się, otworzę Świtomirskiemu oczy... Żegnajcie!... Obym was obojga nigdy więcej w życiu nie spotkał!...

Długo trzymał Uszycki, po wyjściu Grota, twarz nad miednicą, polewał wodą obolałe miejsce i kładł kompresy, zanim powrócił do normalnego wyglądu. Wreszcie, nie stłuczony, na szczęście,

104