Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

monokl osiadł w lewem oku, a tylko zaczerwieniony i nieco spuchnięty nos, świadczył o niedawnem zajściu.
Wtedy baron, zachowując się u Irmy, jakby był u siebie w domu, przejrzał się starannie w lustrze i chcąc odzyskać widocznie utraconą w oczach artystki powagę, oświadczył:
— Alem wyrzucił za drzwi Grota!... Dobrze mu się jeszcze odpłacę!
— Mam wrażenie — odrzekła, uśmiechnąwszy się lekko — że oddalił się sam i niezbyt delikatnie przedtem obszedł się z tobą...
— Nie krępowali się, miast ceremonjalnych zwrotów, mówiąc sobie obecnie poufale „ty“.
Odezwanie się artystki zabolało barona.
— Dziwnie się wyrażasz — mruknął — Jakbyś brała stronę Grota... Czy dla tego, że cię obroniłem?...
— Nie należało mnie przódy pakować w łajdactwa, a później bronić...
Skrzywił się.
— Nie rozumiem?...
— Znakomicie mnie rozumiesz...
Uszycki raz jeszcze zerknął w lustro, poczem odwrócił się w stronę Irmy, a dokoła ust zarysowała mu się ironiczna zmarszczka.
— Słuchaj no! — rzekł — Dawno posądzam cię o to, że kochasz się w Grocie...
— Gdyby nawet tak było! On się we mnie nie kocha...
— Ktoś rozgniewałby się bardzo...
— Może ty?
— Hm... ja? Ja też mam pewien tu głos! Ale ktoś inny, na kim ci zależy...
Irma stropiła się widocznie.

105