Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na niebezpieczeństwo minęło. Swobodnie też jęła mówić, oszczędzając jednak żokieja..
— Bardzo chętnie udzielę wyjaśnienia!... Od jakiegoś czasu pan Grot począł mnie zaszczycać swemi odwiedzinami, korzystając z najprzeróżniejszych pretekstów...
— Ach...
— Uważałam go za miłego chłopca a domyślając się, że kocha się we mnie po cichu, tolerowałam te odwiedziny, nic o nich nie wspominając Hubie, czego obecnie niezmiernie żałuję...
Twarz żokeja mieniła się wszystkiemi barwami tęczy.
— Dziś — kłamała dalej — wpadł do mnie, jak szaleniec i odrazu jął mnie oskarżać... Zatrułam konia, należę do bandy, znam „demona wyścigów“... „Demon wyścigów“ doprawdy pierwsze słyszę!.... Byłam tak przerażona, że nawet nie umiałam dać panu Grotowi należytej odpowiedzi... Na szczęście, z niezwykłej sytuacji pan, baronie, mnie wyratował... Do Grota nawet nie mam żalu... Sądzę, iż uległ jakiemuś obłędowi z powodu przegranej konia i kiedy oprzytomnieje, pożałuje swego postępowania...
— Co za przewrotność! — wyrwał się Grotowi okrzyk — przecież...
Chciał mówić, ale Uszycki ruchem ręki nakazał mu milczenie.
— Dość czasu — oświadczył tonem stanowczym — słuchałem tego wszystkiego spokojnie! A pani jest zbyt dobra, pani Irmo... Ja nieco mam odmienne zdanie i wnet pan Grot usłyszy, co o nim sądzę...
Żokiej oniemiał. Widać było, że baron ma coś niemiłego dlań na myśli. Z oskarżyciela stawał się oskarżonym.
— Częste wizyty pana Grota u pani — mówił

102