Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaft, przedstawiający włocha, zawzięcie wygrywającego na gitarze. Pośrodku stół, pokryty obrusem, który nie zachował najlżejszych śladów dziewiczości i dwa nieco nadwyrężone, zapewne w heroicznych zapasach pijackich, stołki.
— Co państwo szanowne mają życzenie? — łyskając złotemi zębami zapytała opasła kelnerka.
— Panienka będzie grzeczna — odparłem jej niemniej wersalskim językiem — czarnej i likier! A napiwek dla panienki, jak się patrzy, byle tu żaden obcy gość nie wchodził! Podmignęła chytrze okiem, oceniając po swojemu sytuację i przypuszczając erotyczny cel odwiedzin.
— To się wi!
Po chwili siedzieliśmy tete a tete nad zaplamioną serwetą. Dymiła kawa w wyszczerbionych filiżankach, z za zamkniętych drzwi dobiegał szmer alkoholicznych konwersacji.
Wpatrywałem się w bladą twarz nieznajomej, oczekując aż mówić zacznie. Wyjęła ze srebrnej papierośnicy papierosa i zapalała powoli.
— Sądzę, że tu jesteśmy bezpieczni — zaciągnęła się głoboko dymem — choć... choć on słyszy przez ściany. Panie! Poco pan mięszał się w tę sprawę.
— W jaką? udałem zdziwienie, chcąc ją do gruntu wysondować.
— Do walki... z czarnym adeptem! Czyż pan sądzi, że z niej zwycięzko wyjść można? A jednak... jednak... gdyby się znalazł mężczyzna odważny, który by nas wszystkie pomścił! Co to za potwór! Boże!
— Jeśli zapytać wolno, skąd pani znane są te szczegóły i z czego pani wnioskuje o mej walce z... czarnym adeptem?