Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w wózkach. Nagle, koło Łazienek, paczka mi się wysuwa i pada na chodnik. Chcę się właśnie po nią schylić, gdy jakiś pan idący z tyłu za mną podnosi ją uprzejmie i słyszę melodyjny głos o cudzoziemskim akcencie.
— Służę, madame!
Oglądam się i... drgnęłam. To był on... mój wczorajszy nieznajomy. Brunet o typie południowca, wysoki, wygolony. Ubrany cały czarno, w czarnym krawacie połyskiwała duża perła. Stał przedemną i uśmiechając się zlekka podawał zgubę.
Wyciągnęłam rękę, a gdy swą ręką przypadkiem czy naumyślnie dotknął mojej — jakby iskra elektryczna mnie przebiegła. Nigdy nie sądziłam, że samo dotknięcie mężczyzny może sprawić podobne wrażenie. Gdy tak stałam, z mina przyznaję dość głupią, miast by skłoniwszy się przerwać dawno tę scenę, on zdążył już powiedzieć:
— Pozwoli pani, że się przedstawię. Jestem Adhemar baron de Loves...
— Łomnicka! — nie wiem, jak mi się wyrwało.
— Idziemy na spacer w jedną stronę. Czy wielką byłoby dla pani przykrością, gdybym jej towarzyszył?
— Ależ, bardzo proszę! — znów odpowiedziałam sama nie wiem czemu.
Tak poznałam tego dziwnego człowieka. Pozornie jest to typ internacjonalny, typ z luksusowych pociągów, wielkich hoteli, z Biaritz czy Ostendy. Wytworny, dyplomatyzujący pan z powieści Prevost’a, czy Bourget’a, Lecz ma w sobie coś... coś nieokreślonego a pociągającego, jak magnes. Doznaje się przy nim wrażenia podobnego, jak motyl, gdy igra z ogniem, lub gdy ptaka hypnotyzuje wzrok węża. Niesamowicie lgnie się do niego, już po paru minutach wydaje się, że zna od lat wielu, tymczasem...