Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodą i postawił na stole. Usiadł tuż przed nią, począł uporczywie się wpatrywać.
— Doświadczenie Cagliostra! — bełkotał — Wróżba z tajemniczych głębin wody... Z tej powierzchni wyczaruję zastęp sylfów i koboldów, te wiele wiedzą i powiedzą... kiedyś się to udawało!... Pragniecie, panie? Poznamy wszyscy naszą przyszłość!...
Kobiety zdumione spoglądały na niego. Mówił serjo, był pijany, czy poczynał ogarniać go obłęd? A może jaki nowy postęp umyślił i zamierzał wykonać?
Siedział tyłem nieruchomo, wsparty oburącz o esionowy blat i tak przykuty do gładkiej powierzchni, znajdującego się przed nim szkła, tak zaprzątnięty pochłaniającą czynnością, iż, zdawało się zapomniał o całym świecie, duchem jest w sali nieobecny.
Wykorzystałem dogodną chwilę i możliwie bez szmeru wsunąłem do pokoju. Uczyniłem krok i pod mą stopą zaskrzypiała podłoga. Na odgłos ten Łomnicka i Hanna drgnęły i spojrzały w moją stronę, on jednak nie odwrócił głowy. Błysk radości przebiegł twarz Reny i z okrzykiem zadowolenia chciała zwrócić się do mnie, gdy czarny adept, począł mówić doniosłym, uroczystym głosem.
— Ujrzeć można i ludzi... i losy... i siebie... Ha! Ha! to znakomite i siebie... Widzę... widzę... Zaczynam... Ciemno... ciemno... ale... ale... jakiś mężczyzna stoi tuż za mną i trzyma w pogotowiu broń!... Rzuć tę broń! — zawołał zrywając się z miejsca.
W odpowiedzi uniosłem rewolwer i skierowałem na wysokość jego czoła.
— Bitwa przegrana! Dość tej komedji! Radzę się poddać!
Objął mnie błędnym wzrokiem, nie poznając. Zamachał rękoma.