Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz kto jest ten pan i w jakim charakterz występuje? — przerwał starszy mężczyzna.
— Nieciekawiśmy umoralniającego zgoła kazania. Zapewne usłyszymy artykuł wstępny z „Polaka katolika“... drwił wyblakły kokainoman.
— Zamilczcie ludzie małego serca, równie nędzni, jak nędzną jest ta cząsteczka wiedzy, którąście posiedli... Kim jestem, nie będą wam tu mówił... niech wystarczy, że on istotnie był moim uczniem...
— Nigdy być nim nie przedstałem! — przerwał czarny adept.
Przestałeś! Janie Owierski, używający różnych cudzoziemskich nazw, a w istocie synie skromnego urzędnika i niekończony filozofie.
— Przestałeś! Zmamiony pzez węża pychy i niewiedzy, przestałeś od szeregu lat słuchać mych nauk i odłączyłeś się od naszego bractwa, dumny z fragmentów inicjacji, jakie sądziłeś, żeś zdobył...
— Czyżby tylko fragmentów?
— Tak! Bo, nie pochwytane, lub najgłębiej nawet przestudjowane misterja przekształcają człowieka na mędrca! By nim się stać, należy przełamać, przetworzyć swój charakter. Tyś tego uczynić nie potrafił!
— Ja?
— Ty! W pewnym momencie, gdyś sądził, że wiesz dosyć o naszej organizacji i żeś posiadł sekreta panowania nad tłumem, odłączyłeś się, znikłeś. Nie zatrzymywaliśmy cię, ucznia niewdzięcznego. My, my prawdziwi wtajemniczeni, nie mamy się czego obawiać i dla posłuchu nie potrzebny nam postrach ani za zdradę — zapłata krwi. Na tych, co od nas odeszli, nie wytrzymawszy próby, patrzymy jedynie z litością.
Lecz przez czas pobytu u nas nauczyłeś się paru rzeczy, niestety najbardziej poziomego gatunku. Nauczyłeś się rządzić bliźniemi przy pomocy ich naj-