Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



IX.
Ostateczna walka.

Scena przedstawiała się następująco. Za stołem, zlekka wsparty stał gospodarz, zmięszany, usiłujący odzyskać nad sobą panowanie. Po dwóch jego bokach doradzający towarzysze, zaskoczeni i zdziwieni, niespodzianem wtargnięciem. Widocznem było, iż nowoprzybyły jest im obcy i nie wiedzą, jakie wobec niego stanowisko zająć. Tak czuć się muszą dworacy, gdy przy rozpustnej orgji zastanie ich znagła władca, lub kompani syna marnotrawnego, spłoszeni śród libacji, czy niedostojnej narady, przyjazdem dotychczas nieznanego a srogiego ojca.
Przybysz stał pośrodku i dostojnie rysowała się jego postać. Starzec osiemdziesięcioletni może, zachował czerstwość i sprężystość młodzieńczą. Długie pukle siwych, puszystych, gęstych włosów okalały twarz, spadając na ramiona i czyniąc podobnym do proroka, lub Liszta. Cienki orli nos panował nad zwisającą na piersi mleczną brodą, oczy patrzyły przenikliwie i rozumnie. Dziwnego coś było w tej postaci, wzbudzającego sympatję i zaufanie, jednocześnie nakazując respekt i posłuch. Głos brzmiał pewnie, metalicznie rozkazująco.
Ze skrzyżowanemi na piersiach rękoma, patrzył na zebranych z politowaniem i pogardą, niby Mojżesz spoglądający na schylonych przed fałszywemi bożkami kapłanów.
Niema scena trwać mogła chwilę, przez czas ten czarny adept opanował się pozornie.