Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale wielki, zabudowania przy nim dokoła obszérne, lamusy, sérniki piętrowe, stodoły, brogi, szopy, odryny, tak że to wyglądało jak małe miasteczko.
Dojeżdżali już pod wieczór i z niemałym strachem postrzegł Serwacy, a prawie z radością Połubiński, że we wszystkich oknach dworu rzęsiście się świéciło.
— Oczywista rzecz, że zastaniemy pełno gości — rzekł Paweł — ale co nam to szkodzi? Tém lepiéj! Zajedziemy wprost na folwark, przebierzemy się trochę na tę fetę, a potém, co na placu, to nieprzyjaciel. Wypościliśmy się przez drogę na jajecznicy i żydowskiéj rybie, przynajmniéj się człek trochę odjé zaległości.
Serwacy był ponury i zły, było mu nie na rękę wpaść w tłum, ale zawracać... ani myśléć.
Nie dojechali jeszcze do wrót, gdy żydowską muzykę usłyszeli, dolatującą ich ze dworu: cymbały, basetlę, skrzypce i jakąś dudkę piszczącą. W dziedzińcu sań było jak na jarmarku, u niektórych z nich konie pod derami, które się już po stajniach nie mogły pomieścić i dobić do żłobu, pasły się, mimo zimna, na dworze.
Niekiedy, gdy się drzwi otwiérały, buchał ze dworu taki gwar, okrzyki, wrzaski, iż tłumu się podochoconego można było domyślać.
Postrzegł się Przebendowski, że popadł niepotrzebnie, lecz nie było już co czynić; należało akomodować się do okoliczności. Połubiński, przeciwnie, prawie cały swój humor odzyskał.
Sanie boczną drogą, zawianą, pomiędzy płotami, zawróciły na folwark. Wpadł już jako znajomy lepiéj pan Paweł do izby, ale i tu pełno było i kąta ledwie się doprosić.
Tak zwany naówczas gubernator, bo ekono-