Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przebendowski, który dał był słowo w Dreźnie panu Gintowtowi Dziubińskiemu, że go przy danéj sposobności odwiedzi, a był téż ciekawy bliżéj poznać człowieka, któremu Paweł kierownictwo szlachtą przyznawał, nie dał się na żaden sposób od postanowienia odciągnąć.
— Ale bo, słowo daję, dziwny jesteś — odezwał się wkońcu do Połubińskiego. — Prawisz mi że cię Gintowt posiał, że ci pilno, a teraz, gdy pod nosem Grandziszki, jakbyś od nich chciał uciekać. Cóż to jest?
Kręcił się znów Połubiński, aż dziwno było.
— Mam ci prawdę powiedziéć — odezwał się — o to się lękam, ażebyś ty mi się nie wygadał, że ja ci się z moją misyą wyspowiadałem. To rzecz sekretna, ani mrumru! — rzekł pocichu.
— No to ani mrumru! — odparł Serwacy. — Ja téż taki gadatywus nie jestem, żebym się z niepotrzebną rzeczą zaraz wypaplał.
Zyskawszy słowo, Połubiński zdawał się nieco uspokojony; jednakże, gdy siadać przyszło, aż stękał, tak mu się cóś jechać nie chciało. Serwacy go o żadne kłamstwo nie posądzał, jednak dziwno mu było. Ruszyli wkońcu na jednych saniach do Grandziszek.
Była to właśnie niedziela i zapusty w toku. Serwacy nie pomyślał o tém, co we dworze u podkomorzego zastać mogą. Szlachta się tam zwykle zbiérała każdego czasu bardzo licznie, a cóż dopiéro w mięsopust, kiedy każdy się rad z przyjacioły poweselić, nim popiołem ksiądz posypie głowy, a żur i ślédź przyjadą na dni cztérdzieści.
Grandziszki, główne fundum pana podkomorzego Gintowta-Dziubińskiego, z gościńca nieco zjechawszy, o małe pół milki pod lasem jodłowym widać było. Dwór staroświecki, niepozorny,