Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wać mieli, przyszło na myśl Serwacemu, iż mu Dziubiński podkomorzy opowiadał, że prawie na samym trakcie do Wilna leżą jego Grandziszki.
Połubiński, który się z tém wygadał zrazu, że go podkomorzy wysłał, powinien był z relacyą do niego jechać, a teraz ani mowy o tém nie było. W Lidzie, nim sobie żydowską furę napytał Serwacy, napadł na Połubińskiego.
— Gdzież, dokąd ty, na miłego Boga, jedziesz? Mówiłeś mi że zostałeś wysłany umyślnie przez podkomorzego, toć powinieneś zaraz do niego z relacyą jechać? Ja téż myślę po drodze do Grandziszek, zkąd sobie lepszych koni uproszę.
Strasznie się zmieszał Połubiński, ale, jak zawsze, gdy był w kłopocie, fantazyą nadrabiał.
— A no, niéma słowa — rzekł — że do podkomorzego pojadę; ale niespokojny jestem o matkę; muszę wpródy zajrzeć do domu.
— Co u Boga! toć Grandziszki na drodze o kilkoro stai. Choć pokłonić się musisz temu, co ci powierzył ważną sprawę.
Kręcił się pan Paweł, wykręcał, ale Serwacy nalegał nań mocno.
— Musisz jechać ze mną, jak ja z tobą jechałem — rzekł — nie zabawię i ja długo, a jutro puszczę się w dalszą drogę.
Gdy wkońcu uporne odmówienie dałoby było do myślenia, z bardzo kwaśną miną zgodził się pan Paweł razem do Grandziszek pojechać, ale stracił zupełnie wesołość, butę i wielomówność, którą przez drogę zabawiał towarzysza.
Na samém prawie wsiadaniu, wynajdywał jeszcze rozmaite pozory, dla których sam niebardzo życzył sobie teraz zajeżdżać do podkomorzego i Serwacemu to chciał odradzić, utrzymując że czasu dużo zmarnuje.