Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mowie większych posiadłości ten tytuł sobie nadawali, także miał gości u siebie, a że był szlachcic i córkę miał ładną, ze dworu téż tu niektórzy zabiegali i krupniczek był w robocie, a kiełbasy się smażyły bezustanku.
Wszystkich, począwszy od czeladzi, znaleźli w takich humorach, po wódce, piwie, miodzie i krupniku, że choć ich było do rany przykładać.
Gubernator, Mazur, niejaki Słotwiński, wyszedł do nich, zapraszając razem i klnąc się że „rozstąp się ziemio,“ nie było ich gdzie wygodnie ulokować. Z alkierzyka dopiéro miano powynosić na podwórko bodnie i nasypki i tam ich na noc pomieścić. Do przebrania się zaś ofiarował swoję kancelaryą, acz już napół zarzuconą tłomoczkami.
Wśród zamętu, nieładu, bieganiny, stukania drzwiami, przez które mróz z wiatrem do izb się wciskały, krzyku na czeladź, która głowy traciła, a nawet szturchańców, z wielką biédą dostawszy wody i kawałka lusterka do ogolenia, już nocą prawie, odziani jak należało do gości, poszli ichmość obaj do dworu.
Podkomorzy, już o nich uwiadomiony, czekał, a że u obiadu, który się skończył późno, pić musiał dużo, dając dobry przykład, choć głowę miał tęgą, już był niemal tak oszołomiony, jak niegdyś pamiętnego wieczora u Denhoffowéj, gdy królowi na palec nastąpił, o czém teraz obszérnie, przy podanéj okazyi, opowiadać lubił.
Dwór mięsopustny przedstawiał obraz najosobliwszy. Pełen był, jak nabity; w sieniach u komina cisnęła się czeladź liczna, stojąc, siedząc, niektórzy na deliach pańskich, strzegąc ich, uśpieni. Po izbach, na prawo i lewo, z jednéj strony star-