Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, będzie to fantazya przemijająca; rachowali dobrze i rachunek nie omyli ich. Ale to żadnego nie ma znaczenia. Prawda jest, że te piękności w atłasach i koronkach, miękkie i powolne do zbytku, pachnące a zwiędłe, znudzone same i nudne, nie mają dla niego smaku. Niczém inném zapanowała nad nim chwilowo Denhoffowa, tylko że była od tych pań trochę różną i gorszą. Teraz przyjdzie może koléj na kucharki i garderobiane, a wreszcie na proste chłopki. Bettina się podoba, ale jutro precz pójdzie, bo znudzi. Nie wiem nawet, czy przez kobiéty, jak dawniéj, zrobić z nim co będzie można. Niech Vitzthumowie próbują!
Rozmowa zmieniła się i zaszła na poufne szepty. Fleming był zadumany, roztargniony i, jak to mu się często zdarzało, zniechęcony wszystkiém. Szczęściem nie trwało to długo i wielka myśl, plan nowy, zadanie ważne rozbudzało go do życia.
Marzył właśnie o lidze, którą układał, jak się zdawało dlatego, aby módz pod jéj pozorem znaczniejsze siły wprowadzić do rzeczypospolitéj; czekał odpowiedzi z Londynu i Wiednia i to go pochłaniało całego.
Nie chcąc jednak króla tego wieczora całkiem dać na pastwę swym przeciwnikom, wymknął się wkrótce wślad za nim do osobnego pokoju, gdzie się na pijatykę zabiérało, jak codziennie. Było to zakończenie zwykłe każdego wieczora.
Na sali zabawiano się długo, a wśród Sasów za balustradą widniały gęsto porozstawiane czupryny podgolone i stroje polskie. Była to szlachta i podpankowie, za różnemi sprawami bawiący w Dreznie i korzystający z zaproszenia, aby się królewskiéj przypatrzyć zabawie.