Przejdź do zawartości

Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zacny to pan i statysta, jakich mało, ten feldmarzałek Fleming, w którego domu macie szczęście zostawać i przy dworze pani podskarbiny — odezwał się jezuita, wpatrując w Serwusia. — Pani téż Przebendowskiéj, wielkiego rozumu i cnót damie, drugiéj trudno znaléźć równéj.
Pochwała ta wzięła znać za serce Serwusia, bo się gorąco odezwał:
— Oj! to prawda, ojcze mój, słuszność macie. Takich niewiast niewiele, bo i głowa i serce jest. Gdyby nie była ze krwi niemieckiéj, niczegoby jéj do perfekcyi nie brakło.
— Przecie duszą i sercem do nas przystała — dodał Bildiukiewicz.
— A tak! tak! — potwierdził Serwuś. — Jednak, że do innego porządku i świata nawykła, choć lat tyle u nas i z nami przebyła, sercem zawsze do swoich ciągnie. Wśród tego zepsowanego świata jedna to pani, co ją poszanować warto.
O tém zepsowaniu jezuita jakoś mówić nie chciał; odchrząknął tylko, westchnął i w okno się zapatrzył.
Wtém Serwuś przypomniał sobie, że pora była dobrze spóźniona, bo w izdebce zupełnie zciemniało. Chwycił z za żupana ogromną srébrną cébulę, dar pani Spieglowéj, poszedł z nią do okna i przeląkł się, postrzegłszy że już blizko było piątéj. O piątéj się wszyscy na pokoje zbierali, więc i on mógł czasem być potrzebnym.
Wstał prędko, żegnając się z panem Pawłem i księdzem, który dopytywać go począł, gdzieby się jeszcze widziéć mogli.
Serwuś się składał służbą i zajęciem; jezuita nalegał, aby chwilę samnasam z sobą spędzili i Przebendowski zaprosił go do siebie, na dzień jutrzejszy.