Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szedł do Serwacego i ściskać go począł serdecznie.
— Poczciwości ty moja! — zawołał — jedyny człowiecze! Ja, dalipan, niewiele wiem, a co wiem, powiem ci szczérze. Wiész że ja z Lidzkiego jestem. Podkomorzy lidzki Gintowt-Dziubiński, szlachcic całą gębą, co nigdy pańskich półmisków nie lizał, to mój pryncypał. Około niego się u nas ludzie kupią, on ma minę, on ma wiarę i wszystkiém kieruje, ale cyt!
— Gintowt? a toć ja go znam! — rzekł, marszcząc się, Serwuś. — Dobry człek, ale ciężki i głowa nie potemu. A w dodatku jeździł tu do Drezna razy ze trzy i z feldmarszałkiem był bardzo serdecznie; ten mu pewnie swoje racye inokulował.
Wmiarę, jak mówił Przebendowski, Paweł mieszał się coraz bardziéj, lecz tém silniéj począł przy swojém obstawać.
— Otóż nie znasz Gintowta! — zawołał. — To frant, maskuje się, a głowa ogromna! On się ani Flemingowi, ani żadnemu Sasowi nie da i przekupić go nie można.
Pokręcił głową Serwuś i spochmurniał, powtarzając:
— Ale ba! Dziubiński! Czy to jemu nas wodzić?
— Nie znasz go — nalegał Paweł. — Szlachcic, republikanin z kośćmi i flakami, słowo ci daję. Ogińscy mu za skórę zaleźli.
— A u Fleminga na nich protekcyi szukał? — rzekł Serwacy.
— Dlatego nie przekupili go jeszcze. Człek prawy, przysięgam ci!.
To mówiąc i sypiąc argumentami, plątał się jakoś pan Paweł i choć długo jeszcze dowodził