Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swego, nie potrafił przekonać Serwacego, który posępnie się zamyślił.
— Bóg z tobą — zakończył Przebendowski z rezygnacyą. — Ja robię, co mi moja powinność każe, a ty jak pokpisz sprawę, to rzecz twojego sumienia.
Połubiński chwycił się do nowego uścisku, na który mu Serwuś chłodno jakoś odpowiedział.
— Papiér który ci dałem — rzekł — każcie przepisać, choćby na tysiąc rąk, niech się rozejdzie po dworach, osadach, zaściankach, niechaj wiedzą, co im grozi. Nie potrzebujecie powiadać zkąd go macie. Tu w Dreznie swojego czasu było go pełno, ale mu drogę przecięto. Panom senatorom, choć go sekretnie nosili po kieszeniach, wielkiéj on awersyi nie czynił. Stoi-ć tam przecież, że ich starostwami, pozorem zastawów, kontentować miano. Nie byli od tego. Dworują tak elekcyjnemu, jakby dziedzicznym monarchą był; nałamywaćby się do nowego obyczaju nie potrzebowali.
Wzdychał Serwacy, głowę zwiesiwszy, i mruczał ciągle.
— Źle to jest, że ja, nędzne człecze, com się na łasce panów wychował, z panów żyję, na nich krzyczéć muszę. Powiedzą na mnie, żem niewdzięczny, ale ja sprawiedliwym być muszę. Jak się człek, w progu stojąc, patrzy na te wszeteczeństwa i podłości, które się tu sprawiają codnia, a łykają za powszedni chléb, możeż być, aby mu się dusza nie burzyła? Inaczéjby uwierzyć przyszło, żeśmy stworzeni na bydło i innego losu niewarci, tylko pod chłostą iść służyć tym, którym ślepa fortuna dała w rękę biczysko.
Paweł słuchał przybity, zmieszany, ani się już siląc na odpowiedź. Czytać mu z twarzy było