Przejdź do zawartości

Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

absolutum dominium stu tyranów, niż jednego króla. Co poradzić na to?
Podskarbina białe, chude nieco rączki załamała, słuchając; na twarz jéj wystąpiło znowu zniecierpliwienie.
— Cicho! cicho! — zawołała — ja tego słuchać nie chcę! dosyć! dosyć! Ulżył mi nieco mój ból głowy, a ty mi go wrócisz znowu, temi smutnemi trując mię przepowiedniami. Nie, ja tego słuchać nie chcę! Dosyć!
Fleming wstał i stanął przed nią z szyderskim uśmiéchem.
— Ty słuchać nie chcesz, to czysto po kobiecemu! Boisz się przypuszczeń, a ja czynię je dlatego, ażeby mnie żadna nie spotkała niespodzianka. Pomimo jednak, że mnie te widma złowrogie otaczają, nie wyrzekam się walki. Idę i będę szedł daléj i nie czas się cofać!
— Nie! nie! — potwierdziła Przebendowska — iść trzeba do celu, iść!
— Choćby paść!
— Ty upaść nie możesz — przerwała szybko — nie! Znasz nieprzyjaciół, to już wiele znaczy. Oni się na tobie omylą, nie ty na nich. Miéj oko na Vitzthumów.
Wśród téj rozmowy, coś niby chrząknęło, niby zaskomlało u progu. Był to głos ludzki, ale dziwny, piskliwy.
Feldmarszałek zamilkł, twarz mu się zmieniła nagle, odwrócił się z brwią nachmurzoną. Podskarbina podniosła głowę.
— A! to nic — rzekła obojętnie — to ten nieznośny Serwuś.
Fleming ujrzał wistocie nieśmiało wysuwającą się z bocznych pokojów postać oryginalną, którąśmy już zdala widzieli w towarzystwie pana