wszystkich i płaciłem, kłaniali mi się, padali przedemną, a teraz radziby mnie conajprędzéj obalić. Ale próżne to wysiłki! — zawołał, wstając, Fleming. — Król jest lekkomyślny, mściwy, dziwaczny, lecz wié że drugiego Fleminga nie znajdzie łatwo, a bez niego obyć się nie potrafi. Ani szuler ten Vitzthum, ani bufon Watzdorf go nie zastąpią.
Z dumą dokończył. Spojrzała nań podskarbina, uśmiéchnęła się i uderzyła w ręce.
— Otóż takim, jak teraz jesteś, wolę ciebie, niż tego, którym byłeś przed chwilą. Potrzeba wierzyć w swoję siłę, aby czegoś wielkiego dokonać! Ty jeden możesz uratować tę nieszczęśliwą jak ty ją nazywasz, „moję“ rzeczpospolitą. Tak, kraj to mój przybrany, do któregom nawykła, który pokochałam całém sercem. Jeżeli ty mu nie będziesz lekarzem, dni jego policzone.
— Ale to chory, który się nożowi chirurga, co go ma uwolnić od gangreny, broni, jak zbójeckiemu narzędziu! Chory to — mówił Fleming — który nie wié o swéj wielkości i gorączkę bierze za siłę. Trzeba mu zadać gwałt, aby ocalić życie.
— Choćby gwałt! — zawołała Przebendowska; — w sumieniu czyści jesteśmy, Niech krzyczą, niech się rzucają. Choćby ojcowie kamienowali, dzieci błogosławić będą.
— Ślicznie mówisz — odezwał się Fleming — ale to są słowa tylko. Ja miéć będę męztwo, lecz znajdzie-ż się ono w senatorach? Wiész, jak pięknie brzmiącemi wyrazy obleka się ten stan okropny. Zowie się to wolnością złotą, źrenicą swobody, co jest trucizną i śmiercią. Idee republikańskie ulatują po nad tym cmentarzem i zgnilizną. Absolutum dominium! krzyknie jeden i słowem tém wszystkich na nas poprowadzi. Wolą
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/121
Wygląd
Ta strona została skorygowana.