Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łe życie nad tém, aby pousuwać nieprzyjaciół, com się potrafił pozbyć tak niebezpiecznych współzawodników jak Schulenburg, com dla dopięcia wielkiego celu często na środki nie zważał, ja, co niby znam ludzi, zamiast narzędzi posłusznych, z wielkim trudem przysposobiłem sobie nieprzyjaciół. Watzdorf...
— O! — przerwała żywo podskarbina, z niechęcią i pogardą. — Przypomnij że sobie com ja, wiedziona moim głupim instynktem niewieścim, zawsze ci z niego prorokowała. Jakżeś się mógł spodziéwać nawet narzędzie posłuszne, z tak nikczemnego materyału wyrobić? Z próchna robi się tylko śmiecie. Natura to istotnie chłopska, jak nadane mu nazwisko, pozbawiona wszelkiego szlachetniejszego uczucia, chciwa, zazdrosna, łakoma, podstępna, podła!
— Nie wierzyłbym, gdybym nie miał na to dowodów, że mnie zdradza! — zawołał Fleming.
— A ja bez dowodów czułam, wiedziałam, że to nastąpić musi — mówiła podskarbina. — Mógł-że ten gbur postąpić sobie inaczéj? Spragnionego postawiłeś nagle na straży skarbów, cóż dziwnego że mogąc bezkarnie, pragnie je pozyskać? A! to obrzydłe bydlę! — dokończyła poruszona Przebendowska z gniewem. — Bacz tylko — dodała, odetchnąwszy — by ten człowiek nie był narzędziem drugich, by za nim nie kryli się inni. Vitzthumowie mu już kadzą i żonę jego, wieśniaczkę bez wychowania, w czułą wzięli protekcyą.
— A, być może! — rzekł Fleming dość obojętnie. — Nie dbałbym o Watzdorfa jednego, ale jestem otoczony nieprzyjaciółmi i zdrajcami. Tu i w Polsce wyliczyć ich nie potrafię, a gdyby mi jednego prawdziwego przjaciela wymienić przyszło, zawahałbym się. W Polsce karmiłem ich