Linces z Kastorem oba ku Marsowej sprawie
W pośrodek wystąpili, oszczepy stalone
Czuby się im na hełmach[1] jedwabne wstrząsały.
Skoczą do siebie: naprzod szefeliny[2] miały
Robotę. ugadzając, gdzieby bok otwarty
Od tarcze, ale pierwej pokruszone harty
Nim ktory z nich najmniej miał ciało obrażone.
Wtym pojdą do pałaszow, i nielutościwie
Imą siec na sie. Kastor acz poczyna chciwie.
Wszakże i tam znać było, kto ma sprawiedliwą:
To z tej, to z owej strony ręką się wysadza
Linces mu tylko okiem i bronią wygadza[4],
Upatrując po miejscu fortelu swojego;
Przytnie nań mocno Kastor, i od razu swego
Tnie przez szyszak. dufając dobremu żelazu.
Puścił szyszak, a pałasz przez głowę, przez czoło
Wpadł na poły; zaraz się nędznik zwinie w koło,
Padnie do ziemi, śmierć go czarna obleciała,
A Polluks, zapomniawszy i słowa i wiary[7],
Żalem zguby braterskiej ujęty bez miary.
Porwał się do oszczepa, skoczy do Lincego,
A on, że się nie nadział[8] nic nieprzyjaznego,
Lecz więcej się trzeba strzec zguby nienadzianej[9],
Jako i nieboraka jego tam potkało;
Bo gdy z ziemie chciał dźwignąć Kastorowe ciało,