Strona:Seweryn Goszczyński - Sobótka.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzęsno jarzące szkiełka u kołpaka;
Kołczan na plecach, sążniowe wataszki,
Szerokie pasy, za pasem topory.
Włos pokręcony w obfite kędziory,
Tu wisiał, w krasne wstążeczki ujęty,
Tam w skrzydła wiatru plątał swoje skręty.
Jak orle skrzydła, gdy za łupem świszczą.
Jak orle oczy, gdy nad łupem błyszczą;
Tak groźne, bystre i twarze i oczy
Gości, co Wyżnię śpiegują z uboczy.
Rozbójnik Janosz spoczywał za niemi,
Głazem, co z wieków wjada się w pierś ziemi,
Najgłębiéj skryty w jodłowém zacieniu.
Znać go po wzroście, znać go po wejrzeniu.
Żaden mu góral w niczém nie zrównywa;
Słynie jak Krywan! o nim Ludek śpiéwa[1]:

Janoszu! dzielny góralu!
Zkąd ty wziął się na Podhalu,
Taki rosły, taki wdzięczny,
Taki silny, taki zręczny?

Ty wysoki, jak Łomnica,
Jak lawina, twa prawica,
Jako Tatry, twoje barki,
Jak lot gwiazdy, bieg twój szparki.

Zatrzymasz orła w obłoku,
Gdy mu utkwisz oko w oku;

  1. Krywan, znajomy nam mniéj więcéj, po Łomnicy najwyższy szczyt w Tatrach. W Galicyi widać go tylko ode wsi Suchy-ząb zwanéj.