Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
MGŁA PORANNA W GÓRACH.
1 Października 1832 r.

Minęło lato. Góry śniegiem się odziéwają; przedgórza występują w dzikszych coraz barwach. Polany spustoszały; ogłuchły echa pieśni pastérskich; słońce z każdym dniem widoczniéj się nudzi, z każdym dniem wcześniéj na spoczynek odchodzi. Pogoda walczy jeszcze ze mgłami, rozdrażnia sny moje krótkie jak sny rozkochanego. Budzę się w ciemnościach; gwiazdy iskrzą, lśni się obfita rosa: korzystam z ostatnich lata zabytków, chcę sobie przypomniéć letni poranek, puszczam się w góry. Zatrzymałem się na szczycie Wielkiéj góry nad Łopuszną.
Cała dolina leżała cichym snem pod memi nogami. Księżyc spuszczał się bezchmurném niebem do zachodu. Pogoda była mi tém uroczniejsza, że się zdawała być uśmiéchem piękne sny marzącego; księżyc tém miléj, tém tęskniéj świecił, że tylko mnie