Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czasie, choćby śród towarzystwa najmilszego, śród zabawy najszczérszéj. Oddzieliłem się niepostrzeżenie od moich spółbiesiadników, zdala od szałasu usiadłem pod drzewem — ze spojrzeniem swobodném na obraz namalowany duchem i siłą Najwyższego Twórcy. Sam teraz byłem; swobodniéj mogłem rozpatrzyć się, swobodniéj zastanowić się nad tém co widzę. Na com spojrzał, nowa myśl budziła się; każdy przedmiot był ostrogą dla myśli. Im daléj puszczałem oko, tém rzewniejsze, tém głębsze marzenia podnosiły się z duszy, prowadziły duszę coraz, coraz daléj. — W końcu oko ustało, tylko duch sam szedł i szedł po całym kraju, zatrzymał się na ziemi rodzinnéj, w miejscach dzieciństwa i młodości, obszedł towarzyszów niepowrotnéj już drogi, pukał do przyjaciół, dotknął serc rodziny! A oniż-to czują? Dla czegoż-by nie czuli? Ta przestrzeń materyalna jest dla ciała, nie jest, niemoże być przestrzenią dla ducha. Jestże duch słabszy od pioruna, powolniejszy od światła, mniéj przenikliwy jak ciepło, jak elektryczność, mniéj czuły jak magnetyzm? Nie! duch jest wyższy nad to wszystko w tych wszystkich przymiotach; duch jest dzieckiem Ducha Bożego, jest Jego obrazem i podobieństwem, ma cząstkę jego istoty, jego potęgi. Ale od niegoż zależy aby go poczuto wiele razy zechce? Alboż niema ludzi którzy nie czują ducha Bożego? Gdzież jest człowiek któryby czuł go w każdéj chwili? Ja sam ileż razy jestem w téj nieczułości? Mogęż się dziwić że mnie