Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie czują, kiedy jestem przy nich całym duchem? Szczęście to jednak wierzyć, że w téj chwili mój przyjaciel, mój brat, moja siostra, zadumała się o mnie, łzy jéj popłynęły na moje spomnienie, pragnie mię widziéć, wyrywa się do mnie, bo duch mój jest przy niéj. Postrzegłem obłok który płynął dołem w moją stronę. Pragnąłem zobaczyć w nim posłańca z mojego kraju, odebrać jakąś wieść przez niego; przepłynął obojętnie.....
Niebo témczasem zaczęło rozchmurzać się, powietrze się wyjaśniło, moje marzenia opadały powoli; życie wracało do oka; okolica stanęła przedemną w nowym wdzięku, i znowu widziałem tylko góry i lasy i cały byłem w tym widoku, kiedy za mną głos niewieści zadzwonił, obejrzałem się, spotkałem piękne oczy, zerwałem się z pod mego drzewa, i — żegnaj mi piękny widoku! Bo człowiek jest królem téj przyrody całéj, jest nad wszelką przyrodę. Ogrom Tatrów jest okazały, zdumiewający, ale czémże on jest obok wielkiego człowieka! Czémże jest kwiat najpiękniejszy, obok kształtów pięknéj kobiety. Mam ją obok siebie z piękném okiem, z sercem czystém, z duszą niepospolitą, i miałbym się w téj chwili zajmować widokiem, który bez człowieka jest tylko igraszką wzroku. A ja w tém jedném ciele widzę więcéj wdzięków jak w najpiękniejszym kwiecie; — łechce mój wzrok barwa kwiatu, ale blask oka kobiety zapala serce miłością, porywa. Cóż kiedy mi-