Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przybiegła do niej Śnieżka. Ale macocha odepchnęła ją od siebie szorstko i zawołała:
— Nie udawaj! Wiem, jak jesteś dla mnie usposobiona! Widzę, ponadto, że cieszy cię moja przygoda. Śmiej się, jak długo możesz, znam ja kogoś, który cię zdoła doprowadzić do płaczu.
I w samej rzeczy Śnieżka nie wyglądała na przerażoną, ani smutną. Cap ją rozśmieszył, a twarz jej dotąd nie przybrała poważnego wyrazu.
Słowa macochy sprawiły, że przez całą resztę dnia była smutna.
Pojmiesz, droga siostro mleczna, że sam ten przypadek nie wlał w serce Śnieżki otuchy. Sprawił to jednak sen, jaki miała następnej nocy.
Ujrzała ona ponownie capa, stojącego na dachu podjazdu, nie był to jednak cap rzeczywisty, ale cała pogoda, radość i dowcip, jakie zdawiendawna żyły na plebanji. Z wysokości strychu spoglądało to wszystko na macochę i drwiło z niej. Cap z marzeń Śnieżki obdarzony był mową i powiedział macosze, że nie uda jej się zamienić domu tego w zimne, srogie więzienie, jakby to uczynić pragnęła, albowiem żyje tu zbyt silny duch czasów dawnych i on oprze jej się skutecznie.
Gdy Śnieżka zbudziła się, pewną była że wszystko to jest szczerą prawdą i miała uczucie, iż w walce z macochą nie jest już tak samotna.