Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wąska deszczułka i na niej to stanął cap. Nie mógł postąpić krokiem w prawo ni lewo, nie narażając się na spadnięcie, a cofnąć się również nie mógł z przyczyny pościgu.
— Właź mi zaraz na strych! — wołał doń z dołu pastor, grożąc laską.
Ale cap nie ruszał się z miejsca. Dziewczęta służebne, przerażone tem, co się stało, wybiegły z domu i patrzyły na capa, który miał minę nader wesołą. Obracał głową, błyskał oczyma i widać było wyraźnie, że go raduje przerażenie wszystkich.
Tymczasem pastorowa przyprowadziła do porządku flaszki i zjawiła się z łopatą piekarską w ręku, by wypędzić capa. Gdy ją ujrzał, mrugnął jeszcze weselej oczyma, jakby chciał wyrazić, że sobie z niej nic nie robi.
Machnęła ku niemu łopatą, a cap zebrał w tej chwili pod siebie nogi, przeleciał jak strzała w powietrzu i wylądował tuż przed osłupiałą pastorową.
W jednej chwili stanął ponownie na tylnych nogach, pochylił czoło i pchnął swą chlebodawczynię tak silnie, że upadła. Potem pobiegł w stronę podwórza folwarcznego, jednym susem przeskoczył bramę i zaprodukował swym kozom przydłuższy jeszcze taniec, trwający kilka minut.
Nikt nań teraz nie zwracał uwagi, wszyscy bowiem pospieszyli z pomocą pastorowej, a pierwsza