Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie (tłum. Markowska).djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   117   —

śpieszyć za nim. Chciała z oprawcami walkę stoczyć, byle go im odebrać.
Lecz ledwie krok jeden uczyniła, zachwiała się i w omdlenie popadła. Sulpicjusz czemprędzej otoczył ją ramieniem, by ją od upadku uchronić.
Z boku ulicy ujrzał mały ciemny sklep, tam więc ją poniósł. Ani stołka, ani ławy tam nie było, ale kupiec litościwym był człowiekiem. Czemprędzej przyciągnął matę i urządził dla starej niewiasty posłanie na kamiennej podłodze.
Faustyna nie utraciła przytomności, ale takie ją zmogło osłabienie, że nie była w stanie utrzymać się na nogach i położyć się musiała.
— Długą dziś podróż odbyła, a tłok i wrzawa w mieście ostatecznie sił ją pozbawiły — mówił Sulpicjusz. — Stara jest bardzo, a nikt pono takich sił nie ma, by go wreszcie nie pokonała starość.
— Dzień dzisiejszy ciężkim jest i nie dla starych nawet — prawił kupiec. — Powietrze ciężarem kładzie się na piersi. Nie dziwiłbym się wcale, gdyby burza wielka wybuchła.