Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie (tłum. Markowska).djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   115   —

w gwałtownej walce, by krzyk żaden na nie nie wybiegł. Martwo patrzyły oczy, łez pełne i prawie zagasłe od męki i znużenia.
Poza tem obliczem ledwie żywego człowieka ujrzała stara niewiasta niby wizję cudowną twarzy pięknej i bladej, o wspaniałych gwiaździstych oczach i słodkich rysach. I zdjęła ją żałość nagła nad niedolą i poniżeniem tego obcego.
— O ty biedny, cóż to uczyniono z tobą! — zawołała i postąpiła ku niemu, a oczy jej mgłą łez zaszły. Zapomniała o własnej swej trosce i niepokoju wobec nędzy umęczonego. I zdało jej się, że serce jej chyba pęknie z bólu i żałości. I jako inne niewiasty pośpieszyć ku niemu chciała, by go wydrzeć z rąk oprawców.
Więzień zaś ujrzawszy, że ku niemu dąży, przyczołgał się bliżej. Rzekłbyś, u niej spodziewał się znaleźć opiekę przeciw wszystkim, którzy dręczyli go i prześladowali. Ku niej się przysunął i przytulił się do niej niby dziecię, co u matki ratunku szuka.