Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był tak strasznym, że uciekające kobiety raczej się rzucały z balkonu w dół, albo wracały w wir mordu, niż żeby się naraziły na umykanie mimo niego.
Istotnie, dobrze Woltigiusz uczynił, przeznaczając mi to stanowisko, myślał żołdak. Młody jaki, nierozważny wojak byłby opuścił to miejsce, aby się rzucić w tłum. Gdyby się był ruszył stąd, byłoby z tuzin dzieci uciekło.
Podczas gdy to myślał, padł wzrok jego na młodziutką kobietę. Porwawszy swe dziecko w ramiona, pędem leciała ku niemu. Żaden z legionistów, mimo których pomykała, nie mógł jej drogi zagrodzić, gdyż byli w zażartej walce z innymi kobietami, tym sposobem dostała się aż na drugi koniec galerii.
— Patrzcie-no, ta gotowa myśleć, że już umknie szczęśliwie! — pomyślał żołdak. — Ani ona ani dziecko nie ranione. Gdyby mnie tu nie było...
Kobieta pędziła tak szybko jak w locie, czasu więc nie miał zobaczyć twarzy jej, ani dziecka. Wyciągnął miecz przeciw nim, wraz z dzieckiem rzuciła się na ostrze. Zdawało się, że padnie wraz z dzieckiem przeszyta na ziemię.
Tymczasem równocześnie usłyszał żołnierz gniewne brzęczenie nad głową i zaraz potem, uczuł ból szalony w oku. Ból był tak ostry i udręczający, że go oszołomił i ogłuszył, miecz wypadł mu z ręki.
Sięgnął ręką do oka, schwytał pszczołę i pojął