Przejdź do zawartości

Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszy go powrozem zaczęli ciągnąć, nagląc do pośpiechu.
Skoro jednak szarpnęli za powróz, skazany padł na ziemię i legł pod krzyżem.
Powstało wielkie zamieszanie. Rzymscy żołnierze z wysiłkiem powstrzymywali nawałę ludu. Dobyli mieczów na kobiety, które się docisnęły, aby dźwigać upadłego. Pachołcy szarpaniem i biciem usiłowali zmusić go do powstania, gdy jednak mimo to nie mógł się wydobyć spod ciężaru krzyża, pochwyciło kilku z nich ów potężny ciężar, aby go odchylić.
Wtedy uniósł nieco głowy i Faustyna mogła zobaczyć oblicze. Na licach ciemniały pręgi uderzeń, a ze skroni cierniem poranionych, ściekały strużki potu i krwi.
Włosy zlepione i splątane zwisały. Usta miał zaciśnięte, ale drżące wargi zdawały się wstrzymywać krzyk.
Oczy łzawe patrzyły jak wygasłe z wyczerpania i udręki.
Nagle ujrzała staruszka nad głową tego półżywego skazańca coś jakby zjawienie. Ukazała się jej blada twarz z cudnym majestatycznym wzrokiem i tak słodkim wyrazem, że żal ją porwał okrutny nad niedolą i poniżeniem tego obcego człowieka.
— Ach, biedaku! jakże się z tobą obchodzą?! — zawołała, wychodząc naprzeciw niemu, podczas gdy oczy jej napełniły się łzami. Zapomniała zu-