Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Za nim szły zastępy ludzi w powłóczystych szatach zdający się należeć do najpierwszych, najznakomitszych w mieście. Za nimi dążyły niewiasty, a wiele z nich miało zapłakane twarze.
Gromada ubogich i kalek wlokła się za nimi krzycząc przeraźliwie i biadając:
— O! Boże! — wołali — ratuj go! Zeszlij mu pomoc w ostatecznym ucisku! Spuść aniołów twoich a ratuj go!
Dalej jechało kilku rzymskich żołnierzy na rosłych rumakach. Czuwali, aby się nikt do skazańca nie zbliżył, albo nie usiłował uwolnić go.
Tuż za nimi tłoczyły się pachołki katowskie wlokące ofiarę na miejsce tracenia. Włożyli mu na ramię duży krzyż, skazany nie miał jednak siły unieść go. Przygniatał go tak, że cała wątła postać była aż do ziemi ugięta. Głowa zwisała a włosy zakrywały twarz doszczętnie.
Faustyna stała u wylotu pobocznej uliczki i patrzyła na ciężką mękę skazanego. Ze zdziwieniem zauważyła na nim płaszcz szkarłatny i koronę cierniową na głowie.
— Kim jest ten człowiek? — spytała.
— Chciał być cesarzem, — odpowiedział ktoś stojący w pobliżu.
— W takim razie zginie dla sprawy niegodnej pożądania, — rzekła staruszka smętnie.
Skazany, gnąc się pod ciężarem krzyża, coraz wolniej postępował naprzód. Pachołki obwiąza-