Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nawet nie warto, — dodał z uśmiechem. Wszak nikt się już po nim niczego nie spodziewa, ani trupa obawiać się potrzebuje. Po co udawać modlitwy?
Skłonił się i odszedł, a stara została jak ogłuszona. Pierwszy raz w życiu ugięła się i miała pozór jakby ją starość zmogła. Stała pochylona, drżąca, a ręce niepewne szukały oparcia w powietrzu.
Chciała odejść, a nie mogła ruszyć się z miejsca, powoli wlokła nogi utykając co chwila. Daremnie oglądała się za kijem do podpory.
Wysiłkiem woli udało jej się po dłuższej chwili przemóc osłabienie. Wyprostowała się i usiłowała przejść pewnym krokiem ludne ulice miasta.

IV.

W tydzień później szła Faustyna skalistym wybrzeżem wyspy Kaprei. Dzień był srodze upalny, a straszne poczucie bezsilnej starości opanowało ją znowu, podczas gdy zwolna mijając kręte ścieżki i schody kute w skale, dążyła do willi Tyberiusza.
Uczucie to spotęgowało się jeszcze, gdy zauważyła jak bardzo zmienione wszystko, od czasu jej nieobecności.
Dawniej ciągły ruch panował na tych drogach. Roiło się od senatorów niesionych przez olbrzymich Libijczyków, od posłów z prowincji otoczonych