Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedy po raz trzeci podjęła swą pielgrzymkę, czekała ją rzecz niespodziana. Zastała świątynię zaniedbaną i pustą. Ogień nie płonął, nikogo z wielbicieli nie stało. Kilka uschłych wieńców, jako jedyne ślady dawnej świetności, zwieszało się z ołtarza. Z kapłanów nikogo, a posąg cesarza pozbawiony straży, uszkodzony był i obrzucony błotem.
Staruszka zwróciła się do pierwszego lepszego przechodnia:
— Co to ma znaczyć, — spytała — czy Tyberiusz umarł? Czy mamy nowego cesarza?
— Nie, — odparł rzymianin — Tyberiusz panuje jeszcze, tylko przestaliśmy się modlić za niego, nasze modlitwy już mu nie pomogą.
— Przyjacielu, — rzekła stara — mieszkam w górach, daleko, nic nie wiem co się na świecie dzieje. Powiedz mi, proszę, co za nieszczęście spotkało cesarza?
— Najstraszniejsze jakie wogóle istnieje, — odparł rzymianin. — Popadł w chorobę, nieznaną dotąd w Italii a częstą na Wschodzie. Odkąd zaraza tknęła Tyberiusza twarz jego zmieniła się do niepoznania, głos stał się chropawym, a palce u rąk i nóg odpadają mu. Nie ma lekarstwa na tę chorobę. Powiadają, że za parę tygodni umrzeć musi, gdyby jednak nie umarł, to trzeba go usunąć od władzy, gdyż nędzarz, taką chorobą złożony nie może sprawować rządów. Pojmujesz, że to koniec jego. Nic nie pomoże błagać za nim bogów. A