Strona:Selma Lagerlöf - Królowe Kungachelli.pdf/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nizkim łożu, by mieszkańcy wybrzeża mogli go zauważyć odrazu.
W czasie tych przygotowań okręt posunął się przez cieśniny, które stawały się coraz węższe i węższe. Marynarze zauważyli nareszcie, że znaleźli się w ujściu rzeki i płyną po słodkiej wodzie. Z obu stron okrętu rozpościerał się ląd.
Triera posuwała się wolno po błyszczącej rzece. Pogoda była wspaniała, w przyrodzie spokój. A jak ożywiał osamotnioną pustkę wspaniały okręt handlowy!
Brzegi rzeki pokryte były wysokim, nieprzebytym, dziewiczym lasem. Drzewa iglaste wysuwały swe ciemne sylwetki aż do samej wody. Rzeka, trwając w wieczystym ruchu, wyrywała ziemię między korzeniami. Marynarzy zdumiewały nietylko odwieczne drzewa, lecz jeszcze bardziej ogołocone korzenie, podobne do olbrzymich rąk. Tutaj — myśleli nigdy nie uda się ludziom stworzyć orne pola, nie będzie nigdy miejsca na miasto, a nawet wioskę. Cała ziemia wokoło pokryta jest siecią żelaznych korzeni. I to jedno jest wystarczającem, by siła lasu pozostała wieczną, niezachwianą.
Nad rzeką drzewa rosły gęsto, korzenie ich były splątane tworzyły nieprzeniknioną zaporę. Zapora ta z kolącego igliwia była tak wysoką i mocną, że niejedno obronne miasto nie pragnęłoby lepszej osłony.
Jednakże w iglastym murze było widać gdzieniegdzie szczeliny. Do nich zbiegały się ścieżki, któremi zwierzęta chodziły pić w głąb lasu. Nic podobnego