Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pów poza bramą Jaffa, kupcy greccy ośmielili się woląc za niemi słowami, których, one wprawdzie nie rozumiały, które jednak wyrzeczone były takim tonem i z taką miną, że musiały się rumienić.
Koloniści wmawiali sobie przez pewien czas że było to tylko przypadkowe. „Zapewne w chrześciańskiej części miasta rzucono na nas jaką potwarz“, mówili, „ale to wnet przeminie“.
Starsi Gordoniści przypomnieli sobie, że już kilkakrotnie krążyły o nich złośliwe pogłoski. Mówiono o nich, że dzieci swych nie uczą niczego, i że żyją na koszta pewnej bogatej, starej wdowy, którą w zupełności obrabowali, że chorym swym pozwalają umierać bez pielęgnacyi, gdyż nie chcąc przeszkadzać Bogu, i że wiodą życie rozpustne i leniwe, chociaż na zewnątrz udawają, że pracują nad wprowadzeniem prawdziwego chrześcijaństwa.
„Może niektóre z tych pogłosek pojawiły się na nowo“, mówili Koloniści. „Ale potwarz zginie wnet, jak i wówczas, nie ma w niej bowiem ani ziarnka prawdy, którem mogłaby się żywić“.
Zdarzyło się jednak, że kobieta z Betlejem, która codziennie przynosiła mi owoce i jarzyny, nagle przestała przychodzić. Odnaleźli ją i starali się ją nakłonić, aby przyszła, ona jednak wzbraniała się z całą stanowczością spszedawać nadal Gordonistom swoje fasole i marchew.