Przejdź do zawartości

Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

liście były złożone na gałązkach, a trawa leżała na ziemi. Najwspanialsze drzewa pochylały się w śnie ku sobie a ptaki siedziały nieruchomie na wierzchołkach. I nie było tam ani czerwonych, ani zielonych barw, lecz wszystko było jak popiół szare, mimoto — możesz sobie wyobrazić, że było cudnie piękne“.
Gertruda opowiadała bardzo rozwlekłe, jak gdyby zależało jej bardzo na tem, aby Betsy jej wierzyła.
„I cóż się stało z tym człowiekiem?“ zapytała Betsy?
„O z początku był bardzo zdziwiony, i pytał się, gdzie też się znajduje, lecz potem bał się, iż ludzie, który go wdół spuścili, stracą cierpliwość, gdy będzie się zbyt długo wahał. Lecz zanim kazał się znów wyciągnąć na powierzchnię ziemi, poszedł na miejsce, gdzie stało największe i najpiękniejsze drzewo całego ogrodu, ułamał gałązkę i wziął ją ze sobą“.
„O gdyby był lepiej został tam jeszcze chwilkę!“ rzekła śmiejąc się Betsy.
Ale Gertruda nie dała sobie przeszkodzić, lecz mówiła dalej:
„Gdy znalazł się znów na górze z swymi przyjaciółmi, opowiedział im co widział i pokazał im gałązkę, którą zerwał. I pomysł sobie, z chwilą, gdy gałązka znalazła się pod wpływem powietrza