Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtem sporzestrzegł całkiem z przodu, tam gdzie miejsce sypialne zwężało się, słaby odblask światła; podniósł się i wychylił z hamaku, aby zobaczyć co to jest. I ujrzał, że zbliżało się kilka osób z palącemi się świecami, wychylił się więc jeszcze bardziej, aby zbliżającym się jeszcze lepiej się przyjrzeć.
Hamaki wisiały tak gęsto i tak nisko ponad ziemią, że chcąc przejść przez miejsce do spania bez obudzenia lub potrącenia śpiących, trzeba było formalnie pełzać. Stary marynarz nie pojmował, kto mógł torować sobie tędy drogę.
Wkrótce jednak ujrzał, iż byli to dwaj chłopcy z chóru, każdy z woskową świeczką w ręku. Widział wyraźnie ich długie czarne płaszcze i krótko strzyżone włosy.
Majtek nie był zdziwiony tem, co widział; myślał nawet, że to rzecz zupełnie naturalna, że tacy mali chłopcy z chóru mogą z palącemi się świecami przechodzić popod kajuty.
„Czy jest i ksiądz między nimi?“ zapytał w duchu. Równocześnie usłyszał przenikliwe dzwonienie dzwonu i widział, że ktoś jeszcze idzie za chłopcami. Ale nie był to ksiądz, jeno stara kobieta, nie o wiele większa, niż chłopcy.
Ta stara kobieta wydawała mu się znajomą. „Musi to być moja matka“ pomyślał. „Nie znam nikogo, ktoby był mniejszy od mojej matki. I oprócz